„Hatszepsut, kobieta faraon – z brodą”

Wszystko zaczęło się od przypadkowego kliknięcia.
Miałam sprawdzić coś o piramidach do szkolenia o archetypach przywództwa (wiesz, standard – jak Sfinks i kamienne bloki mają nas czegoś nauczyć). A potem… zjechałam w dół strony. I trafiłam na nią.

Hatszepsut.


Nie, nie znałam wcześniej tej nazwy. Brzmiała trochę jak szeleszcząca zagadka, trochę jak nazwa ziołowego syropu na gardło. A potem przeczytałam: jedna z najpotężniejszych kobiet starożytności, faraonka, która rządziła Egiptem jak król.
Zrobiłam to, co każdy robi w XXI wieku, gdy coś go zainteresuje – odpaliłam YouTube’a i wpadłam w króliczą norę.
I tam właśnie spotkałam pierwszą kobietę w dziejach, która – dosłownie – przebrała się za króla, żeby zbudować imperium.

Jak dziewczyna z królewskiej rodziny została… mężczyzną na tronie

Zacznijmy od początku.
Hatszepsut była córką faraona Totmesa I. Od dziecka była blisko władzy – znała ceremonie, widziała politykę od kuchni (i to raczej taką z polującymi lwami niż z ministrem finansów). Wyszła za swojego przyrodniego brata, jak to bywało w rodzinach królewskich. Taki był styl. Totmes II, jej mąż, zmarł jednak dość wcześnie, zostawiając małoletniego syna z inną żoną  Totmesa III.

No i teraz zaczyna się najlepsze.
Hatszepsut została regentką. Ale tylko na chwilę. Bo szybko okazało się, że nie zamierza być tylko opiekunką. Władza jej smakowała. I bardzo dobrze jej szła.

„Nie wystarczy rządzić. Trzeba wyglądać jak ten, co rządzi.”

Problem?

Egipcjanie nie bardzo wierzyli, że kobieta może być faraonem.
Rozwiązanie? Hatszepsut… postanowiła zostać mężczyzną.

Nie operacyjnie – PR-owo.
Zamówiła posągi, na których miała królewską brodę (tę symboliczną, sztuczną, wiesz – taką jakby z warkocza), męskie szaty i insygnia władzy. I zamiast podpisywać się jako „żona boga”, zaczęła mówić: „Ja, faraon.”
Boom.

Nie ukrywała, że jest kobietą – ale przyjęła pełną formę króla, jakby mówiła: „Skoro nie wierzycie w królową, dostaniecie króla. Ze mną w środku.”

Dla mnie to był moment, kiedy pomyślałam:
To nie jest tylko historia. To jest strategia. To jest power move. To jest kobieta, która wyprzedziła swój czas o 3 tysiące lat.

A potem było już tylko lepiej

  • Zamiast wojen – handel.

  • Zamiast egzekucji – świątynie.

  • Zamiast obsesji na punkcie władzy – kreatywność, dyplomacja i budowanie marki.

Hatszepsut wysłała wielką wyprawę do legendarnej krainy Punt (trochę jakby dzisiaj ktoś powiedział: „lecimy po złoto do Nibylandii”). Przywieźli mirrę, egzotyczne drzewa i towary, których nikt nie widział w Egipcie od pokoleń.
Jej świątynia w Deir el-Bahari do dziś uchodzi za jedno z arcydzieł architektury starożytnej. Tarasy, kolumnady, proporcje jak z katalogu Złotego Podziału.

I wszystko to robiła… będąc kobietą, która musiała grać w grę napisaną przez mężczyzn, w systemie, który nie był dla niej przewidziany.

A potem historia zrobiła z nią to, co historia robi z niewygodnymi kobietami

Po jej śmierci, bum.
Zaczęło się usuwanie imienia z monumentów, skuwanie hieroglifów, demolowanie rzeźb.
Jakby ktoś powiedział: „No dobra, już po niej, teraz udawajmy, że tego w ogóle nie było.”

Przez stulecia była zapomniana. Dosłownie wykreślona z historii. Nie było jej w podręcznikach, freskach, nawet w mitach.

Dopiero w XIX wieku archeolodzy zaczęli ją odkopywać – dosłownie i metaforycznie. Dziś już wiemy: Hatszepsut rządziła z klasą, siłą i efektem, którego wielu królów mogłoby jej pozazdrościć.

Jej świątynia.

Świątynia Hatszepsut w Deir el-Bahari, w pobliżu Luksoru.


Dlaczego Hatszepsut została ze mną na dłużej?

Bo ilekroć opowiadam komuś o niej – zapada cisza. Nie taka z nudów. Taka… refleksyjna. Jakby nagle światło padło na coś, co powinno być oczywiste:
że kobiety rządziły, nawet jeśli historia ich nie zapamiętała. Że można być królem, nie przestając być sobą. I że czasem trzeba założyć symboliczną brodę, żeby świat cię usłyszał.

Po poście na LinkedIN, napisał do mnie Egipcjanin, który mnie obserwuje, wzruszony, że wspominam kogoś z jego kraju. Ja pewnie też, bym była wzruszona, jakby ktoś w Afryce wspominał Annę Jagiellonkę. 

Czego możemy się od niej nauczyć dziś – w pracy, w życiu, w liderstwie?

Elastyczność w roli. Nie musisz być tym, kim system kazał ci być. Możesz wymyślić siebie na nowo.

  1. Rebranding z wizją. Chcesz zmienić swój wizerunek? Zacznij od komunikatu, który rozumieją inni – nawet jeśli to broda z włókna palmowego.

  2. Budowanie zamiast niszczenia. Jej panowanie to złoty czas budowy, nie wojny. Może nie zawsze trzeba walczyć, żeby wygrać?

  3. Strategiczne milczenie. Nie zawsze trzeba krzyczeć. Hatszepsut robiła swoje, nie pytając o pozwolenie.

  4. Cierpliwość wobec zapomnienia. Czasem na uznanie trzeba poczekać tysiąc lat. Ale prawda wyłazi. Zawsze.

Lekcje Liderstwa.

Rządzenie w każdych czasach, jest trudne.

Gdzie możesz ją jeszcze spotkać?

Jeśli czujesz, że czasem jesteś nie na swoim miejscu – przypomnij sobie Hatszepsut. Ona też nie była. A mimo to – rządziła.

Dosłownie.

A gdyby Hatszepsut była bohaterką gry?

No właśnie. Myślałaś o tym?
Bo ja – od kiedy ją poznałam – nie mogę przestać.

Wyobraź to sobie: strategiczna gra narracyjna, osadzona w Egipcie XVIII dynastii.
Zaczynasz jako królewska córka, przemykasz przez intrygi dworu, uczysz się rytuałów, dyplomacji, rozpoznajesz kto jest sojusznikiem, a kto tylko czeka, żebyś potknęła się na marmurowych schodach. I nagle… dostajesz szansę: objąć tron. Ale gra mówi: „To niemożliwe. Jesteś kobietą.”
I wtedy odpalasz umiejętność specjalną: PR Zmiennokształtnej Władczyni – broda faraona, męski tytuł, własny system propagandy i bonus do architektury.

Zamiast podbijać mieczem, rozwijasz gospodarkę, wysyłasz dyplomatyczne wyprawy, budujesz świątynie jako punkty prestiżu. Masz ograniczony czas – do momentu, gdy młody faraon dorośnie. A potem… zaczyna się tryb przetrwania. Czy zdążysz zbudować spuściznę, zanim historia cię wymaże?

No przecież to się prosi o mechanikę legacy. Gra, która zmienia się z każdą rundą – część twoich dokonań zostaje na planszy, inne znikają, jak skuwane hieroglify. Ale gracz wie, że były.
I może kiedyś ktoś je odkryje.

Co by było, gdybyśmy robili więcej gier o takich postaciach?

Nie takich, gdzie kobieta jest „postacią do wyboru w skórzanej zbroi z bonusami do uroku”. Tylko takich, w których władza, strategia i przywództwo mają więcej niż jedną twarz.

Bo Hatszepsut pokazuje, że gra o tron może mieć całkiem inny przebieg. Że można wygrać, nie grając tak, jak każą reguły.

A przecież właśnie o to chodzi w dobrych grach – żeby przemycać ważne rzeczy w fabule, która nie pozwala oderwać się od stołu.

Więc może czas na własny projekt? „Hatszepsut: Legacy of the Hidden Queen” Albo wersja szkoleniowa: „Buduj, rządź, nie daj się wymazać”.

Mogłaby być genialnym narzędziem rozwojowym do pracy z liderkami. Albo po prostu świetną grą, po której nikt już nie zapyta: „A kto to była ta Hatszepsut?”

Chcesz razem coś takiego zaprojektować?
Niech historia znowu stanie się grą. Tym razem – twoją.

Previous
Previous

Valentina Tiereszkowa – pierwsza kobieta w kosmosie i…

Next
Next

Fortuna, Bankrut i lekcje kapitalizmu przy kuchennym stole